Pirackie opowieści

Temat na forum 'Kącik użytkownika' rozpoczęty przez użytkownika MOD_Demoniczny, 28 września 2015.

Drogi Forumowiczu,

jeśli chcesz brać aktywny udział w rozmowach lub otworzyć własny wątek na tym forum, to musisz przejść na nie z Twojego konta w grze. Jeśli go jeszcze nie masz, to musisz najpierw je założyć. Bardzo cieszymy na Twoje następne odwiedziny na naszym forum. „Przejdź do gry“
Status tematu:
Brak możliwości dodawania odpowiedzi.
  1. W tym temacie nasi piraci mogą pochwalić się swoim talentem składania słów w ciekawe historie. Długość historii nie ma znaczenia - liczy się zabawa.

    To było dawno, bardzo dawno temu kiedy jeszcze Piraci byli panami Siedmiu Mórz i żadna Armada Anglii, Francji czy Hiszpanii nie były w stanie obalić tych rządów, żył młody pirat zwany Dawidem Przeklętym, zwanym też Morskim Diabłem. Był to człek twardy i zimny jak arktyczne lodowce a jego załoga składała się z samych szumowin gotowych sprzedać sztuczną szczękę własnej babci dla butelki rumu. O tak, to byli najbardziej niebezpieczni ludzie jakich można było spotkać. Łupiąc, grabiąc i dokonując innych raczej nieakceptowalnych uczynków stał się potęgą, którą podziwiali nawet Posejdon i jego orszak. Pewnego jednak razu po wysuszeniu o jednej(?) butelczyny rumu za dużo Morski Diabeł głośno zwymyślał Posejdona narzekając że przez lekko wzburzone morze kupcy boją się żeglować. Oczywiście nie spodobało się to Władcy Mórz. Niesamowicie rozeźlony na naszego bohatera wywołał tak potężny sztorm że nawet największy okręt nie miał szans przetrwać. Zatopił więc bryg piratów a sam Przeklęty starając się utrzymać na powierzchni został pożarty przez rekiny.
    Gdy zabrakło tak silnego pirata armada angielska natychmiast dostrzegła możliwość i zapanowała nad morzami które od teraz były pod jej kontrolą. Czcili Posejdona wiedząc, do czego Władca Mórz jest zdolny.
    Tak oto zakończyła się era panowania piratów a Posejdon już nigdy nie musiał mścić się na ludziach.
     
    Ostatnio edytowane przez moderatora: 4 października 2015
  2. *Kami*

    *Kami* Okazjonalny autor

    ...trzeciego dnia niebo w końcu wypogodziło się, fale wygładziły i wypłynęliśmy na spokojne wody. Nasz statek był w opłakanym stanie: postrzępione żagle i splątane liny zwisały ponuro z połamanych masztów a flaga - duma piratów, przypominała szmatę do szorowania pokładu. Taaak.... Bogowie nie byli dla nas łaskawi. Nawet cały zapas rumu pochłonęło morze... Siedzieliśmy na pokładzie smętnie obserwując horyzont. Tuż nad powierzchnią wody pojawiały się latające ryby, których łuski w blasku wschodzącego słońca mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.

    Koło południa z przybudówki wytoczyło się najpierw ogromne brzuszysko, a zaraz po nim reszta cielska naszego bosmana. Z daleka widać było, że psubrat jeden jakoś uratował przed sztormem jedną butelczynę rumu i że samotnie rozprawił się z nią w zaciszu swojej kajuty. Przekrwione ślepia i bełkotliwa mowa były wystarczającym tego dowodem.

    - Bracia piraci (hep)! Bracia w niedo(hep)li… - wystękał zmagając się z nagłym atakiem czkawki. – Do (hep) map! (hep) Do wio(hep)seł!.... Musi(hep)my znaleźć cichą (hep) przystań i (hep) naprawić szko(hep)dy.

    Trzeba przyznać, że mimo zamroczenia gadał całkiem do rzeczy, ale wiadomo, że piractwem parał się nie od dzisiaj, więc pijany czy trzeźwy, zawsze jakieś tam pojęcie o żegludze miał.

    Rozeszliśmy się po pokładzie jak szwy w starych portkach, tak nas zagrzały do działania słowa bosmana. Tylko stary Joe nie ruszył się z miejsca, bo podczas sztormu zgubił swoją drewnianą nogę. Posadziliśmy go więc za sterami i wiosłując zawzięcie ruszyliśmy szukać skrawka lądu….



    Może ktoś dopisze ciąg dalszy?
     
  3. ... Podczas gdy zapaleńcy machali wiosłami ile sił i rozwieszali żagle ja usiadłem przy stole i wyjąłem mapy. W południe wziąłem sekstans i obliczyłem nasze położenie. Dokładnie jak się obawiałem, byliśmy tygodnie żeglugi od jakiegokolwiek lądu... A do tego jeszcze zapas wody zalatywał stęchlizną. Co, do wszystkich diabłów, podkusiło kapitana żeby przedsięwziąć tak samobójczą wyprawę!? Podobno odkryto drogę do Indii kierując się na zachód... Co za bzdury! Czy stary Rackham myśli że kupcy będą na tyle szaleni by płynąć za zachód żeby dotrzeć do Indii? No nic... Co się zrobiło to już się nie cofnie a faktem jest że wszyscy teraz tkwimy w dziurawej balii na środku Oceanu.

    Wróciłem do studiowania mapy. Przeszukałem dokładnie całą okolicę w poszukiwaniu choćby najmniejszego skrawka lądu - w przeciwnym razie niechybnie czeka nas śmierć. Nic tu nie ma. Jak okiem sięgnąć, wszędzie sama woda.

    Wtem słychać głos z bocianiego gniazda:
    - Widzę ląd!
    Co? Zdawało mi się... Chyba mamy już halucynacje przez to wszystko. Skąd tutaj ląd? Ale majtek z góry wciąż krzyczy. Podbiegłem z lunetą do burty i spojrzałem w stronę którą wskazywał.

    Rzeczywiście - w oddali ledwo widoczne spod chmur nad horyzontem rysowały się jakieś wzgórza. Ale... Jak? Skąd? Na mapie tego nie ma! W zamyśleniu prawie przegapiłem słowa bosmana:

    - Chłopcy! (hep) Dobra na(hep)sza! Płyniemy do tej (hep) wyspy! (hep) Sprawdzi(hep)my co to (hep) właściwie jest!

    Z jeszcze większym zapałem i nadzieją wzięliśmy się do roboty i skierowaliśmy statek w stronę nieznanego...

    Ktoś wie co będzie dalej? Zapraszam do zabawy ;)
     
    *Kami* lubi to.
  4. *Kami*

    *Kami* Okazjonalny autor

    ...Wiosłowaliśmy jak szaleni. Pot zalewał nam oczy, a wiosła darły dłonie do krwi, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Zdawało nam się, że jesteśmy coraz bliżej wybawienia z opresji. Oczami wyobraźni widziałem portową tawernę, w której czekały na nas stoły suto zastawione mięsiwem wszelakim, szklanice grodu, kufle z piwem i beczułki rumu. Obrazu dopełniały smukłe tancerki wdzięcznie falujące w rytm egzotycznej muzyki…

    Ląd rósł nam w oczach. Spojrzałem przez lunetę wypatrując owego gościnnego portu, jednak to, co zobaczyłem, zjeżyło mi włosy na karku.

    Ach, przyjaciele moi, cóż to było za miejsce! Wiry kręciły leje ze spienionych fal, niebo zdawało się czarnym płaszczem otaczać szczyty gór, a skały szczerzyły zębiska ku naszej nędznej łajbie, jak by chciały powiedzieć: „Oto nadpływa śniadanie”. Ani skrawka piaszczystego brzegu, ani zatoczki. Nic…

    Krzyknąłem do towarzyszy moich, aby poniechali wioseł, ale za późno, bo już przypływ pchał nas coraz gwałtowniej ku niegościnnej ziemi. Zrozumiałem, że wnet roztrzaskamy się o skały jak domek z kart. Groza ścisnęła mnie za gardło i nie wyrzekłem nic więcej. Towarzysze moi równie niemo i z dzikim przerażeniem w oczach wpatrywali się w widok za burtą….


     
  5. Hmmm naprawdę nie mamy tu piratów-pisarzy? No to sam będę musiał snuć opowieści (razem z Kamilą :))
     
Status tematu:
Brak możliwości dodawania odpowiedzi.